Lise Dion po śmierci swojej adopcyjnej matki, która jednocześnie była najbliższą jej osobą, odkrywa w niebieskim kufrze, do którego nigdy nie miała prawa wstępu, cztery niebieskie zeszyty. Zeszyty, w których spisane jest właściwie całe życie jej matki, a które pozwolą Lise spojrzeć na tę najważniejszą dla niej kobietę z zupełnie innej perspektywy.
Do Lise należy więc zaledwie pierwszy rozdział, przez resztę książki głos zabiera Armande, która opisuje swoje losy od momentu, gdy jako sześcioletnia dziewczynka, po śmierci własnej mamy, trafiła do zakonu. Mamy okazję pokrótce przyjrzeć się jej życiu w tym miejscu. Ekscytacji związanej z przyjęciem święceń, niepewności co do tego, czy naprawdę tak chce spędzić resztę swoich dni, a jeśli nie, to co innego mogłaby robić, skoro życia poza klasztorem właściwie nie miała okazji poznać? Te jej rozmyślania przerywa wybuch drugiej wojny światowej i jej wywiezienie do jednego z obozów koncentracyjnych, gdzie została obdarta z jakichkolwiek przejawów ludzkiej godności i gdzie dane jej było przetrwać, tylko dzięki wielkiemu sercu współtowarzyszy niedoli.
Czyniąc się jednocześnie jedną z narratorek powieści autorka trochę zagrała mi na nosie. Od początku bowiem nastawiałam się na powieść, najzwyklejszą powieść i głównie przez formę, jaką Dion tej książce nadała, tak ją właśnie odebrałam. Nie nazwałabym Tajemnicy niebieskiego kufra biografią w ścisłym tego słowa znaczeniu, jak dla mnie, mimo ważnego tematu jest napisana w sposób zbyt lekki, powierzchowny, taki wręcz... czytadłowy. I w tym chyba tkwi problem, bo tak właściwie, do końca nie wiedziałam, co tu jest prawda, a co fikcją literacką, wymysłem autorki, dodatkiem mającym zapewnić fabule odrobinę urozmaicenia. Niemniej jednak autorka zwraca uwagę na ważny problem, bo jakoś ja myśląc o obozach nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że trafiały do nich także osoby duchowne, że największą traumą było dla nich na przykład rozebranie się do naga, że to się całkowicie kłóciło z ich przekonaniami, że musieli poprzestawiać całe swoje myślenie, żeby po prostu przetrwać i że dla nich to wszystko mogło częstokroć okazywać się jeszcze trudniejsze niż dla ludzi świeckich.
Dodatkowo książkę czyta się nadzwyczaj szybko, kolejne kartki właściwie same się przewracają, a historia wciąga od pierwszej strony. Wzbudza też w czytelniku pewne emocje, momentami wzrusza, momentami powoduje oburzenie czy niekłamaną złość wywołaną przez dość drastyczne zasady rządzące instytucją Kościoła. Ale... No właśnie. Ale lepiej, łatwiej mi się ją czytało mając w głowie takie przeświadczenie o tym, że to tylko powieść oparta może w pewnej części na faktach, ale jednak nie dokładnie je odzwierciedlająca.
Lise Dion, Tajemnica niebieskiego kufra, Prószyński, 2012
Izabela Raducka
(izabela.raducka@kobieta20.pl)