Spraw, żeby to wszystko zniknęło, cofnij czas, pozwól zapomnieć.

Opublikowano: 2011-08-13
Recenzja książki Rio bar
Zaczęło się. Przerażający dźwięk syren alarmowych, bieg, panika, szukanie schronienia. Jakiegokolwiek. I nieważne było czy masz na sobie suknie ślubną, koszulę nocną czy ulubioną bluzkę w kwiatki.

Nieważne było czy jesteś w szpilkach, trampkach czy boso biegasz po trawie. Nieważne okazało się czy bawisz się na własnym weselu, składasz przysięgę wierności, kładziesz się spać czy podajesz obiad. Musisz uciekać, ukryć się, mieć oczy dookoła głowy, żeby tylko nic złego się nie stało. A potem zabrali Ci męża, narzeczonego, brata, ojca, syna i kazali im walczyć, zostawiając Ciebie sparaliżowaną strachem, wyczekującą powrotu i końca tych bezsensownych działań. Tyle, że gdy przyszedł koniec, okazało się, że musisz czekać nadal…


Przerażające? Być może. Ale taki właśnie jest debiut prozatorski Sajko, debiut dzięki któremu zresztą otrzymała nagrodę za najlepszą chorwacką powieść 2006. Jest więc strasznie, jest też nostalgicznie, przygnębiająca i nadzwyczajnie głośno. Głośno, bo właściwie cała książka została wykrzyczana przez trzy kobiety (a właściwie może to jedna i ta sama, naprawdę ciężko wyczuć), z których każda szuka ukojenia w barze Rio, nad kieliszkiem wina czy wódki, obserwując ludzi tam pracujących, roześmianych turystów, kobiety, które odnalazły spokój. I choć na ogół, nawet z pomocą alkoholu, trudno im to wspomniane ukojenie znaleźć, to na parę chwil udaje im się przynajmniej zapomnieć, przynajmniej do momentu odzyskania przytomności.


„Rio Bar” z pewnością nie jest powieścią łatwą. To nie książka, którą weźmiemy wieczorem do łóżka, by nasze sny były pełne radości i kolorów. To nie książka, którą przeczytamy na jednym wdechu, choć przecież jej objętość mogłaby na to wskazywać. To powieść pełna bólu i złości, których po prostu nie można przyswoić za jednym razem. To lektura, podczas której trzeba robić multum przerw na złapanie oddechu i uporządkowanie myśli. Nie tylko swoich, ale także bohaterek, bo i one są często dość chaotyczne.


Powieść Sajko mogłaby być książką o każdej wojnie. Nie tylko tej na Bałkanach, bo autorka nie podaje ani żadnych dat ani żadnych miejsca, może poza tytułowym Rio Barem, który właściwie też mógłby znajdować się wszędzie, bo przecież „każde miasto ma swój Rio Bar”*. To może jakakolwiek wojna, bo kobiety zawsze będą czuły się tak samo, niezależnie od nazw, miejsc, czasu i powodów, dla których ich mężczyźni musieli stanąć do boju. Zawsze będą tęsknić i czekać z nadzieją każdego dnia. Zawsze będą odczuwać żal i winić wszystkich dookoła za to co się stało. I nie można mieć do nich za to pretensji.


Chociaż od wojny w Chorwacji minęło już kilkanaście lat, chociaż świat już dawno o tym zapomniał, to chorwackie kobiety nadal pamiętają. I dzień po dniu wyglądają ojców, synów, mężów i braci. Które nadal, dzień za dniem tęsknią, czekają i krzyczą, licząc na to, że ktoś je usłyszy.

Ivana Sajko, Rio Bar, Warszawa, Wydawnictwo WAB, 2011


*Tamże, s. 84.

Izabela Raducka
(redakcja@kobieta20.pl)



Facebook
Reklama
 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat