Zmarnowany potencjał

Opublikowano: 2012-09-17
Recenzja książki „Moja lista szaleństw”.
„Moja lista szaleństw” zachęcała przyjemną okładką i ciekawym opisem, poniekąd gwarantującym dobrą zabawę i przyjemnie spędzony czas. Właśnie dlatego po nią sięgnęłam.

Marta, główna bohaterka powieści, to kobieta dobiegająca trzydziestki (w co momentami naprawdę ciężko uwierzyć), która właśnie, za sprawą wspólnej decyzji, rozstała się z mężczyzną, z którym dzieliła życie przez pięć lat. Zamiast się załamać, siedzieć i szlochać, postanawia zrealizować to, co do tej pory nie było jej dane. Tworzy więc swoją listę szaleństw z iście imponującymi pozycjami: upić się, złamać komuś serce, zaliczyć dopiero co poznanego faceta, pojechać w nieznane.

Dość byłoby powiedzieć, że nie spodobała mi się postać wykreowana przez Lewecką. Ale nie chodzi tylko o to, że nie poczułam do niej sympatii. Ja przez całą lekturę wciąż zastanawiałam się nad tym, czy samotne dwudziestokilkulatki naprawdę postrzegane są przez społeczeństwo jako kobiety, których jedynym celem życiowym, oczywiście w obronie przez hańbiącym staropanieństwem, staje się usidlenie faceta, jakikolwiek by on nie był. I czy serio po rozstaniu z jednym, zamiast dać sobie odrobinę oddechu, trzeba już szukać kolejnego.

Są w „Mojej liście szaleństw” fragmenty dobre, prawdziwe, zmuszające do refleksji. Jak chociażby: „Ciężko jest uświadomić sobie, że nie ma już miłości. Ciężko jest przeorganizować całe swoje życie, marzenia, dążenia, cele. Ciężko jest spotykać się w pojedynkę ze wspólnymi znajomymi, odwiedzać samemu rodzinę i spokojnie oznajmiać, że już nigdy nie przyjdziemy razem, bo się rozstaliśmy. [...] Ale to przecież minie. Któregoś dnia obudzę się i nie będę się czuła nieszczęśliwa. Któregoś dnia uświadomię sobie, że moje życie jest pełne, nawet gdy go z nikim nie dzielę, że ja stanowię całość i wartość samą w sobie.” Niestety, takich fragmentów jest zdecydowanie zbyt mało, żeby książka zapadła głęboko w pamięć. Zginęły one gdzieś w tym przyjemnym tonie i wylewającym się ze wszech stron lukrze.

Nie pasuje mi także styl autorki. Owszem, całość jest prosta, dzięki czemu czyta się to wszystko szybko, ale przez narzucenie zbyt młodzieżowego charakteru, ja się czułam, jakbym czytała książkę przeznaczoną nie dla prawie trzydziestoletniej kobiety, ale co najwyżej piętnastolatki. Rozumiem, że dzięki temu miało być przyjemnie i zabawnie. Przyjemnie, faktycznie, momentami było. Z zabawą już gorzej, bo zamiast szczerych wybuchów śmiechu, miałam raczej ochotę na prychanie z niezadowolenia.

Prawdziwą wisienką na, niestety, niezbyt zjadliwym torcie okazało się zakończenie. Naprawdę miałam nadzieję, że autorka trochę inaczej to poprowadzi. Że wprowadzi jakieś urozmaicenie, że czymś mnie jeszcze zaskoczy. Nie. Było do bólu przewidywalnie i obrzydliwie słodko, a po którymś "skarbie" i "kochaniu" cieszyłam się szczerze, że to już końcówka.

Pomysł na samą fabułę był naprawdę dobry. W końcu niejedna kobieta znalazła się kiedyś w podobnej sytuacji, niejedną pewnie to jeszcze czeka. Niestety, mam wrażenie, że przez kiepskie wykonanie cały potencjał na świetną powieść został zmarnowany.

Izabela Raducka
(izabela.raducka@kobieta20.pl)

Monika Lewecka, „Moja lista szaleństw”,  Zysk i S-ka 2012



Facebook
Reklama
 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat